i wcale nie na sali balowej, jak wskazuje relacja z instagrama, a z gorączką na kanapie, nie pozostaje mi nic innego, jak podsumować kończący się za chwilę rok.

2023 był rokiem, w którym z mozołem, w przenośni, lecz często też całkiem dosłownie, czołgałam się do prawdziwej wersji siebie, niczym Di Caprio w „Zjawie”.

Rok, w którym niczym Kopciuszek oddzielałam, tonąc we łzach, iluzję swojego życia od szorstkiej, niczym pumeks, prawdy.

Po to, aby nie dać się już więcej mamić.

Wielokrotnie pękano mi serce, tak jakby było z najnowszej generacji tworzywa sztucznego, elastyczne do granic wytrzymałości.

Po to, by w końcu się otworzyło.

Karmiono pięknymi słowami, za którymi nie podążały żadne działania.

Po to, abym nauczyła się wyciszać ludziom głos i w milczeniu oceniać tylko czyny.

Wbijano nóż w plecy, kompletnie bez ostrzeżenia i pluto na wieloletnie przyjaźnie.

Po to, abym znalazła balans w dawaniu i braniu.

Zwabiano podstępem na pseudo szczere rozmowy, łudząc się, że nie przejrzę sztuczek manipulacji.

Po to, abym jeszcze bardziej zaufała swojej intuicji.

To był rok, w którym sama siebie woziłam na pogotowie.

Po to, aby nie obciążać bliskich.

Zima, w której w gorączce i po kilku tygodniach choroby, załamałam się, odśnieżając podjazd.

Po to, aby przyznać, że nie jestem samowystarczalna.

Wiosna, której nie pamiętam.

Lato- kiedy jeździłam sama nad jezioro. Aby odnaleźć pogubione puzzle siebie.

Dwie akcje charytatywne, w których poruszyłam wiele serc, aby zebrać środki finansowe dla osób w potrzebie.

W tym czasie, ktoś mnie w realu okradał.

Towarzyszyły mi w tej podróży zwierzęta- w dziwnych miejscach i o dziwnych porach. Sarny, lisy, zające, ważki, sikorki.

Po to, abym nie czuła się osamotniona.

Nauczyłam się rozumieć swoje prorocze sny, czytać ludzi, zanim otworzą usta, pokory wobec zdarzeń, które niczym kamienie w kamieniołomie próbowały mnie przycisnąć do dna.

Lecz mam taką umiejętność, w której w tym mijającym roku zdobyłam medal olimpijski.

A imię jej- NIEZŁOMNOŚĆ.

Czasami leżałam na podłodze długo, zbyt długo- ale zawsze wstawałam.

Wielokrotny nokaut? Tak- jest moim doświadczeniem. Nie polecam z całego serca.

Narzędzia?

Afirmacje, medytacje, wycie w poduszkę i krzyczenie w lesie do drzew. Sport, muzyka. Samodyscyplina. Wiara. Nadzieja. Skrzydła Feniksa. Dobre słowo od tych, którzy wiedzieli, przez co przechodzę.

Ale nade wszystko MIŁOŚĆ.

Miłość do samej siebie, która na końcu tej wyboistej drogi, była niczym zimne piwo po ukończonym maratonie.

Najpiękniejsza nagroda ever.

Dzięki niej spełniłam kilka marzeń ze swojej bucket list i wciąż działam w spełnieniu tego największego.

I za to ci Stary Roku- dziękuję- z całego, otwartego serca.

 

Możesz również cieszyć się:

Zostaw komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

%d bloggers like this: