Czy jak się wie, że zostało Ci miesiąc, dwa miesiące życia, to żyje się inaczej? Co się wtedy czuje? Walczy się, czy się poddaje? Łyka się każdą sekundę życia jak powietrze, którego zaraz zabraknie, czy kładzie się i czeka na ostateczny cios?

„Weronika postanawia umrzeć” dwukrotnie przeczytana i raz wchłonięta pod postacią filmu, doskonale odpowiada na te pytania.

Weronika po nieudanej próbie samobójczej, kiedy nie miała jedynego najmniejszego powodu, żeby żyć, kiedy przewidywalność jej każdego dnia, powoli, bezszelestnie ją zabijała, ląduje w zamkniętym zakładzie, gdzie spotyka osoby uważane przez „normalną” część społeczeństwa za niepoczytalne i nagle dzięki tym właśnie „czubkom” i dzięki sztuczce prowadzącego lekarza, zaczyna chcieć żyć, bo dowiaduje się, że uszkodziła sobie nieodwracalnie serce i pozostał jej ledwie miesiąc życia, które jeszcze przed chwilą było nic nie warte.

Ale to zupełnie co innego prawda? Zadecydować, że się umrze samemu, a dostać taki wyrok, tylko lekko opóźniony w czasie jakby „odgórnie”. Wtedy z ludzkiej zwykłej przekory, postanawia łapać każdą chwilę, wręcz szkoda jej czasu na sen, nagle pojmuje, że tak wielu jeszcze rzeczy nie doświadczyła, tylu smaków jeszcze nie spróbowała, że nie widziała wschodu słońca i nie kochała się z mężczyzną.

Dlaczego, dlaczego żyjemy tak, jakbyśmy mieli nieokreśloną liczbę lat przed nami, zapewnioną przez nie wiadomo kogo? Dlaczego rzeczy ważne, ważne słowa, gesty odkładamy na jakieś „potem”, które przecież może nie nadejść?

A gdyby żyć tak, jakby jutro miało nie nadejść? Jak wtedy wyglądałby nasz dzień?

Z kim byśmy się spotkali? Co ważnego powiedzieli? Na co szkoda by nam było czasu? Czy byłoby w tym jakieś szaleństwo? Na co wydalibyśmy pieniądze? Z kim wypilibyśmy kawę? Z kim chcielibyśmy się pożegnać, a komu przebaczyć?

Dlaczego nie żyjemy tak codziennie? Przecież nikt nie wie, kiedy nadejdzie jego chwila? Może pociąg jadący do Jönköping, wcale tam nie dotrze? Może ten, któremu powiedziało się przykre słowa, widzi się z nami po raz ostatni?

I dlaczego, dlaczego odkładamy na później miłość, wkładając kapcie rutyny, pozwalamy niezauważalnie rozpłynąć jej się w przewidywalnym powietrzu, którym oddychamy bez zastanowienia?

 

Bądźmy zachłanni, bądźmy szaleni, niech kilka zasad zostanie złamanych w naszym szaleństwie, o ile nie będzie raniło to innych osób. Bądźmy spontaniczni, zaskoczmy samych siebie, przecież jest jeszcze tyle rzeczy, których o sobie nie wiemy, bo kto może powiedzieć, że wie o sobie wszystko?

Niech pod koniec życia, obojętnie kiedy ma to nastąpić, nie będzie nam żal, że czegoś nie zrobiliśmy i w końcu przestańmy się bać. Każdy dzień jest nam dany po to, aby coś zmienić, wystarczy tylko posłuchać swojego serca, nawet jak już zapomnieliśmy, jak głośno może bić.

Możesz również cieszyć się:

Zostaw komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

%d bloggers like this: