Najbardziej znienawidzona przeze mnie czynność: pakowanie się przed podróżą. Robię wtedy wszystko inne, co się da i na chybił trafił, byle tylko nie zbliżyć się choć o milimetr, choć o jedno więcej zadecydowanie, że biorę czarne spodnie zamiast granatowych, do tworu zwanego walizką. Przed wyjazdem dokądkolwiek, mam najbardziej wysprzątany dom (wraz z myciem okien, która to czynność jest drugą na liście najbardziej znienawidzonych), podlane kwiaty, o których regularnie zapominam, wyprasowane cztery bębny prania, obdzwonionych wszystkich dalszych i bliższych znajomych królika, zrobione cztery listy zakupów, wymyte podłogi…

Przy czym należy zaznaczyć, że pakowaniosięwstręt jest wprost proporcjonalny do długości wyjazdu. Im krótsza podróż się szykuje, tym bardziej naciągam strunę czasu. To że wyjeżdżam o 6 rano nie znaczy nic słownie: N-I-C! To wcale nie oznacza, że o godzinie 22 będę już liczyć barany, o nie, ja mogę wtedy jedynie ZACZĄĆ się zastanawiać, czy spakować podróżną składaną suszarkę, czy lepiej tę większą z mocniejszym dmuchem, ewentualnie, czy zabrać perłowy lakier do paznokci, których i tak nie pomaluję.

Jak wyjeżdżałam na rok za granicę ( z którego to roku zrobiły się potem jakoś trzy) to się nie  bardzo przejmowałam, co i ile tego czegoś mam zabrać. Bo przecież nie da się wziąć wszystkiego na cały rok prawda? Po prostu pakuje się auto po dach i się jedzie i zdaje na los, przeznaczenie, siłę wyższą, czy cokolwiek innego.

Ale podjęcie decyzji, co zabrać na kilka dni, jest jak mordęga pt.: osiołkowi w żłoby dano….

Ja przed pakowaniem się jestem, jak to mówi moja droga A. jak student przed sesją: robię wszystko inne, tylko się nie uczę. I proszę Was nie dzwońcie jutro złośliwie i nie pytajcie, czy już się spakowałam i jak mi idzie, bo z pewnością nie będzie mi szło.

Miałam taką znajomą (którą musiałam usunąć z listy znajomych), która miała tak samo jak ja. Potrafiła godzinami telefonować zamiast podejmować kluczowe decyzje życia: cztery podkoszulki czy sześć? Żółte czy czerwone? Krem 6 w 1 czy mini kosmetyk, ona wygrzebywała skądś notes, który swoimi zagiętymi rogami mówił wiele o swojej historii, w tym notesie natrafiała na nieopisane numery telefonów, na które dzwoniła i okazywało się np. że jest to numer do matki byłego chłopaka sprzed 7 lat. Wow, ile można się wtedy nagadać i ile czasu na liczniku mija, a przecież właśnie o to chodzi: jak najbardziej odwlec moment, w którym zostanie podjęta decyzja: no dobra to teraz jestem zdana, na te rzeczy, które sama sobie wybrałam, nie będzie innych opcji przez kilka dni, nie będzie nieprzewidywalności i szaleństwa. Będzie NUDA: po prostu trzeba będzie wyjąć poskładane i nie wiadomo po co wcześniej prasowane rzeczy, które i tak będą wyglądały jak psu z gardła, ułożyć je na wydzielonej hotelowej półce i próbować nie żałować swoich wyborów, a potem z tych smutnie okrojonych zasobów próbować wyczarować jakiś spontan.

No teraz więc robię wszystko, jak się domyślacie: noszę drewno do kominka, wieszam pranie, ściągam filmy, piszę bloga, byle tylko nie znaleźć się w niebezpiecznej bliskości walizki.

I proszę jutro do mnie nie dzwonić i nie pytać, czy już się spakowałam….

Możesz również cieszyć się:

Zostaw komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

%d bloggers like this: