-Taxi już czeka- daje znać przez telefon Krzychu- schodzicie?
– No idziemy, tylko wracałyśmy się po kijki- chichramy się jak nastoletnie siksy- zamknij dobrze drzwi- po raz sto ósmy przypomina mi Dixi. Tak jest- salutuję do grzywki. Zbiegamy na dół schodami, oszczędzając czas- na windę czekałybyśmy w nieskończoność. Wczorajszy upadek na zejściu z jeziorek po stronie słowackiej daje o sobie znać. No i zakwasy po góralskich baletach. Rozruszamy się- mam nadzieję.
– Skoczę jeszcze uzupełnić wodę- rzucam do Dixi i skręcam do pomieszczenia z kawą i herbatą.
– No, ale pośpiesz się – ja już idę do chłopaków- bo będą stękać.
Dobiegam do środka transportu ostatnia- kierowca stoi przy otwartym bagażniku i prosi, żeby kijki i plecak wrzucić do tyłu.
-A gdzie to Was te chłopy zabierają w taką pogodę?- właściciel auta z wyraźnym górskim akcentem chyba myśli, że stanowimy dwie pary.
– A my same się zabieramy- rzucam w ramach wyjaśnień.
– To dokąd jedziemy?- pada pytanie, gdy drzwi już zamknięte, a my wygodnie zasiedliśmy w sześcioosobowym pojeździe.
Krzychu jako główny planista trasy zabiera głos- do Zakopanego, pod wyciąg.
– Oj, dziś może być nieczynny- halny wieje.
– A to zobaczymy- stamtąd i tak rzut beretem na szlak
– A dokąd chceta iść?
– Na Czarny Staw Gąsienicowy, ale jeszcze się okaże.
– Oj, to Was wyduje!
Wyduje… uśmiechamy się z Dixi porozumiewawczo pod nosem. Dobrze, że nie co innego…
– Lawina z chmur wczoraj taka szła -nad Kasprowym piknie było ją widać- snuje swoją gawędę nasz baca.
– A dużo Pan jeździ teraz?
– No turystów teraz trochę mniej, ale dzięki Arabom jakoś się kręci…
I to jest hasło, na które Atomówka czekała, jak przyczajony tygrys, ukryty smok i teraz może kłapnąć zębami i chwycić ofiarę:
– No właśnie, a o co chodzi z tymi Arabami w Zakopanem? bo nie rozumiem tego fenomenu.
– Oj pani, no zjeżdżają to całymi rodzinami. Nigdzie nie chodzą- wszędzie się wozić każą.
– To chyba dla Pana dobrze- zarobi Pan…
– Nie no ja już Arabów nie wożę. Jak mi jeden wszedł do auta, z tyłu trzy żony z dziećmi wsadził, i krzyżyk z lusterka mi zerwał, to ja już dziękuję. Lusterko odwrócił, żebym chyba na te żony i dzieci nie patrzył. I to lekarz niby- wykształcony człowiek niby. A inny to mi kazał jechać na Morskie Oko, ja mówię, że tam zakaz wjazdu, a on mi taki gruby plik dolarów wyciąga- baca pokazuje palcem wskazującym i kciukiem- i mi mówi, że to na mandaty!
– A dlaczego oni tak to Zakopane sobie ulubili?- nie rozumiem tej fascynacji.
– No Pani- po pierwsze – baranina…
– A no tak- reflektuję się…
– i zielono tu mamy
– Rozumiem, no ale zielono jest w wielu miejscach w Polsce…
– No jak nie wiem, bo oni przylatują do Krakowa, stamtąd taksówkami się wożą do Zakopanego, a tutaj też wszędzie taksówkami, nawet sto metrów do żabki, kilka razy dziennie, jak dziecko chce loda, czy coś, to dzwonią , żeby podjechać.
– Serio?- dopytujemy z niedowierzaniem.
– Ano tak- potwierdza coraz bardziej rozemocjonowany góral. A inni to sprowadzają statkami auta szybkie- lamborghini jakieś i inne i potem szaleją tutaj.
– No ale władze Zakopanego nic z tym nie robią?- pytamy naiwnie.
– A co mają robić?- przecież za tydzień ich już nie ma- przyjeżdżają inni.- No ale, czasami obłożenie hoteli nam ratują. Potem są różne afery, bo te ich kobiety wchodzą do basenu hotelowego w tych swoich szmatach, no a inni goście hotelowi się burzą.
– No i w sumie słusznie….- mówimy jednym głosem.
– No kiedyś u mojego sąsiada, to już taki cyrk odstawili- kazali się gdzieś zawieźć i wrócili w tej taksówce z żywym baranem. Zarżnęli go rytualnie przed pensjonatem na polbruku. Sąsiad lamentował, bo plam z krwi już z tego nie usuniesz. A potem jeszcze kazali sobie tego barana na grillu piec…
W samochodzie zalega cisza. Oburzenie paruje pod sufit.
Wszystko można w Zakopanem…
polewamy się szampanem…