Zaszłyśmy jakiś czas temu z Majli do sklepu Goplany, na rogu koło placu pocztowego, bo chciałam jej pokazać, jak to kiedyś się kupowało słodycze. I rzeczywiście po wejściu miałam wrażenie, że się cofnęłam w czasie, przypomniało mi się, jak mnie tu babcia czasem zabierała i jaka byłam szczęśliwa, jak w moich dziecięcych rękach lądowała szara papierowa torebka z anyżkami na wagę. Ktoś jeszcze pamięta ten smak?

Panie za ladą w ilości słownie trzy, chociaż szału nie ma, ani klientów, ani dawnych kolejek, ubrane w zgrzebne fartuszki i w wieku, że spokojnie mogłyby pamiętać mnie sprzed trzydziestu pięciu lat, ale za to bardzo miłe i sympatyczne.

Pytam o anyżki. Niestety nie ma, wyszły. Hmm. Ale tak w ogóle to bywają? Tak, oczywiście.

A takie okrągłe z makiem i przekładane marmoladą? Też dzisiaj nie ma. Hmm, to mamy pecha.

A te takie tam? Pokazuję palcem, choć to zbyt grzecznie nie jest, ale nie wiem jak nazwać wskazane ciastka, bo pod nimi widzę wprawdzie napis:” brzydkie ale dobre”, ale uznaję to za żart i nie mam odwagi zapytać.

We wskazaną stronę toczy się jedna z miłych pań: te? -pyta- Brzydkie ale dobre?

Więc jednak dobrze widziałam, ale nie wytrzymuję i zaczynam się śmiać: naprawdę te ciastka się tak nazywają? Ekspedientka z niewzruszoną miną twierdzi, że tak, nie widząc w tym nic dziwnego. A z czym są te ciastka? Ponieważ pani nie chce się za bardzo poematów na temat tych brzydkich wygłaszać, daje mi po prostu jedno do spróbowania. I rzeczywiście, z bliska wyglądają, jakby cukiernikowi się jakieś przypadkowe resztki po innych udanych wypiekach posklejały, a smakują uhmmm: czuję orzechy, bezę, lekki karmel i mega słodycz.

Są niezłe, mogłyby brać udział w konkursie na kulinarnego poprawiacza humoru, kiedy to nic, absolutnie nic nie jest w stanie wprawić cię w stan błogości, bierzesz takiego brzydala do ust i po kilku sekundach, kiedy słodka lepkość na języku się rozpływa i czujesz, jak cukier ląduje w przełyku, zaczynasz mieć wszystko w głębokim poważaniu.

Na tej liście jest już parę pewników jak: czekoladowe ciasto według boskiej Nigelli, czerwone kulki Lindora i parę innych i brzydkie, ale dobre mogłyby zająć może nie pierwszą, ale którąś tam pozycję.

Majli też się zajada. Kupujemy jeszcze galaretki w cukrze na wagę i wychodzimy, po czym wywiązuje nam się na poły filozoficzna dysputa, o tym jak to również niektórzy ludzie, nie są zbyt atrakcyjni z wyglądu, ale ich wewnętrzne piękno i dobro przebija wszystko.

Wam też się pewnie zdarzyło spotkać w swoim życiu ludzi, którzy tak bardzo byli zaabsorbowani swoją zewnętrzną warstwą, tak tylko i li o nią dbali, że nie zauważali, iż od środka już gniją, że są podli, podstępni i zwyczajnie niedobrzy. Niedobrzy, choć piękni. Piękni tylko na pierwszy rzut oka, bo w kolejnych rzutach uważny widz zauważy: chytrość we wzroku, brak miłości w sercu, brak czułości w dłoniach i brak zwykłego ludzkiego ciepła. Na takich egzemplarzach można sobie tylko połamać zęby ( i serce).

Cieszę się, że moja latorośl, żyjąca w świecie, który wymaga od nas braku zmarszczek, fałdek, siwych włosów, cellulitu, krzywych zębów i nadprogramowych kilogramów, sama doszła do takich wniosków.

Bo te wszystkie mankamenty tzw. urody da się dzisiaj skorygować mniej lub bardziej, a na brzydkie wnętrze wielkich rad nie mam.

Bo jak to mówi U.: ludzie się nie zmieniają, ludzie przestają tylko udawać.

Możesz również cieszyć się:

Zostaw komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

%d bloggers like this: