Jakie to prehistoryczne skojarzenia można mieć, kiedy usłyszy się w radio znaną i niezbyt młodą melodię. Kto z Was nie kojarzy zespołu Modern Talking, jest pewnie dużo, dużo młodszy ode mnie, ja sama w roku, w którym ukazała się płyta z tytułową piosenką miałam uups… 9 czy 10 lat. Przebój został najlepszym singlem niemieckim roku, a przystojny, choć lekko pudlowały Thomas Anders sprawiał, że niejedno niewieście serce biło mocnej. Ja sama do końca nie mogłam się nigdy zdecydować, który z duetu „młodych tłoków”, jak mówiliśmy na nich w podstawówce, był bardziej przystojny: niebieskooki blondyn Dieter, który w teledyskach uderzał czasami tylko i wtedy, kiedy sobie przypomniał w struny gitary, czy świdrujący swoimi ciemnymi oczkami właściciel długich równie ciemnych włosów. Dieter stał zresztą za sukcesem wielu innych gwiazd, miał chłopak talent do pisania popowych przebojów, w rytm których można było skakać na pierwszych dyskotekach.
Modern Talking przed oficjalnym rozpadem zespołu sprzedało ponad 160 milionów płyt. Wow! Nie wiedziałam, niezły wynik, prawda?
Ja w rytm przebojów takich jak „Cheri Cheri Lady” czy „Brother Louie” bawiłam się na dyskotekach w siódmej i ósmej klasie. Chociaż bawiłam się to może za dużo powiedziane… Ponieważ byłam bardzo pilnowaną jedynaczką, a mój tato jako jeden z nielicznych dysponował wtedy tzw. sprzętem, potrafił zatem zadbać o swoją córcię, nawet podczas imprezy szkolnej, zgłaszając się na szkolnego didżeja. Czyli generalnie miałam przechlapane, żadne tam wolne przytulańce z klasowym Casanovą Maćkiem (pozdrawiam!) nie wchodziły w grę. Jak tylko ten przystojniak zbliżał się do mnie i akurat leciała wolniejsza melodia, didżej nagle zmieniał repertuar na szybszy i nici ze wszystkiego. Żeby umilić córeczce imprezę didżej robił dodatkowo za paparazzi, także mam na koncie mnóstwo zdjęć, na których jestem ubrana raczej jak do cioci na imieninach, a nie na szkolną dyskotekę. Mój tato był jednak muzycznie na czasie i przeboje Modern Talking tłuczone były na tych imprezach w nieskończoność.
Miałam nawet ten zaszczyt być na koncercie tego zespołu w poznańskiej Arenie. Mimo, że sceny prawie nie było widać, bo miejsca mieliśmy gdzieś z tyłu, było to jednak nie lada przeżycie dla mnie i młodszego kuzyna Artura (pamiętasz Arti??).
Thomasa Andersa miałam okazję widzieć jeszcze raz na żywo, płynąc wycieczkowym statkiem przez Berlin. Thomas z żoną i dzieckiem próbował jak najmniej zwracać na siebie uwagę sadowiąc się gdzieś z przodu statku, ale nie przyniosło to żadnego efektu. Z każdego mostu ktoś do niego machał i krzyczał: „Hallo Thomas!”. Wtedy nie bardzo mu zazdrościłam, taka rozpoznawalność musi być na co dzień mocno frustrująca. Idziesz po bułki i musisz rozdawać autografy….
W każdym razie, gdy słyszę dzisiaj gdzieś znane rytmy niemieckiego bandu, uśmiecham się pod nosem i nucę, fałszując oczywiście.