Składniki:

-mglisty jesienny wieczór po zmianie czasu z letniego na zimowy

– lekka nostalgia

– garstka przyjaciół

– restauracja prowadzona przez siostry z pasją

– jeden sympatyczny Sycylijczyk

– ekspert od historii miasta

– pół lampki białego regionalnego wina

 

Nie wiedząc, w co się ubrać, w pośpiechu biegając po mieszkaniu, w obawie by się nie spóźnić, należy wybiec z domu w mglisty jesienny wieczór, zastanawiając się, ze względu na cofnięty czas, czy godzina na zegarze w salonie na pewno była ta rzeczywista. W samochodzie należy na cały regulator puścić „intro” do płyty As I am by Alicia Keys i jadąc skrótem przez ciemny las, cicho kląć pod nosem na dziury rozsiane po leśnej drodze. Następnie trzeba przez jakieś cztery i pół minuty szukać miejsca parkingowego, po czym biec głośno stukając obcasami, by zdyszanym wpaść do wybranego wcześniej lokalu, licząc, że przyjaciele zajęli Tobie miejsce. Podczas ściągania kurtki trzeba porządnie zahaczyć sobie sznurek od swetra o haczyk od kurtki i przez jakieś trzy minuty robiąc niezłe zamieszanie wraz z próbą pożyczenia nożyczek od kelnera, oblewać się niechcianym rumieńcem, zwracać na siebie niepotrzebną uwagę. Gdy już się usiądzie przy stoliku z najlepszym widokiem na ekran można pozwolić sobie nalać pół lampki regionalnego białego wina, żałując, że tylko pół, bo przyjechało się autem. Warto w tym momencie wyłączyć telefon, aby sygnały z rzeczywistości nie utrudniały nam poddania się tej magicznej chwili, bo naprawdę szkoda by było nie dosłyszeć historycznych opowieści o Grünbergu sprzed stu lat oraz przepisów na dania, których się już nie jada przekazywanych łamaną polszczyzną przez sympatycznego Sycylijczyka.

Żałując, że jadło się żałosny domowy obiad, pozwalamy się obsługiwać przystojnym kelnerom i w następującej kolejności degustujemy: drożdżowe ciasto cebulowe z boczkiem, ozorki wołowe w cudownym ciemnym sosie duszone przez cztery godziny na wywarze warzywnym, knedel z wątróbki rzucany na bulion z gęsiny, galaretkę z raków z dodatkiem jajka i groszku i wreszcie zupę z byczych ogonów, dając się jednocześnie porwać na zaplecza przedwojennych lokali, do knajp, które już nie istnieją, przeglądając ówczesną prasę.

Wieczór kończymy już w domu nieco większą ilością wina niż pół lampki, mając wyraźny problem z powrotem do rzeczywistości.

 

Możesz również cieszyć się:

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *