No jestem , jestem, żyję, nie połamałam nóg, nie wpadłam pod samochód, nie złapałam wirusa h1n1. Po prostu byłam mega zajęta.

Są takie dni, tygodnie, w których dzieje się tyle w życiu, że potem, jak nie dzieje się nic, albo wydarza się bardzo niewiele, to człowiek ma wrażenie zasypiania na stojąco. Ale są też takie, w których człowiek kręci się jak w karuzeli, że już nie wie, gdzie góra, gdzie dół, czy płakać, czy się śmiać, czy wymiotować na zebranych wokół karuzeli gapiów.

I ostatni tydzień do właśnie takich należał.

Ogromne tempo wydarzeń, nowe miejsca, nowe twarze, przy których można się było na nowo, bez naleciałości z przeszłości definiować.

Ach jakież to wspaniałe uczucie! Takie cudowne sprzężenie dolce vita ze słodkim far niente.

Budzić się rano, schodzić na przygotowane, pachnące, urozmaicone i czekające na nas śniadanie, potem w słodkim błogostanie planować dalszą część dnia, który nie wiadomo gdzie i nie wiadomo o której się skończy, być czarującą nieznajomą z Z., wprawdzie z dziećmi, ale cóż to przeszkadza w nawiązywaniu nowych, nie wiadomo co obiecujących znajomości. Po drodze do szwedzkiego stołu po świeże bułeczki, można niezobowiązująco przystanąć, przy dzień wcześniej poznanych znajomych, zapytać o plany na kolejną część dnia, umówić się niezobowiązująco na wieczornego drinka przy barze obsługiwanym przez młodego, szybko peszącego się barmana i pójść do samosprzatającego się pokoju, porozrzucać jeszcze parę rzeczy tu i ówdzie, w końcu i tak złożą się w kostkę, zanim wrócimy o bliżej nieokreślonej godzinie do pokoju z numerem 11. Ubrać się w kilka warstw odzieży  odprowadzającej wilgoć (dokąd ta nasza wilgoć jest odprowadzana i za jakie winy to nie mam pojęcia), zapakować do plecaka niezbędne na kilka godzin rzeczy i wyjść w sam środek zimy. I wędrować, zjeżdżać, szusować, uczyć się, poznawać, zwiedzać, dać się podwozić, śmiało pytać nieznajomych o drogę, prowadzić długie dialogi o pogodzie z kierowcą PKS, fotografować, czasami marudzić i bez końca się dziwić skąd się ma tyle energii. Do listy przyjemności należy jeszcze dopisać cudowny klasyczny masaż, leniuchowanie w jacuzzi z borowiną, leżakowanie w grocie solnej, zaróżowianie sobie policzków wchodząc pod wszystkie możliwe górki, wbijanie gwoździa za jak najmniejszą ilością puknięć młotkiem w pień, naukę gry w bilard, wymyślanie nowych zasad gry w remika, próbowanie codziennie innych trunków, zabłądzenie w starej kopalni i długie, sympatyczne rozmowy wieczorne.

I to wszystko bardzo miłe i przyjemne, a po powrocie ląduje się bez ostrzeżeń na pysku, gdy na przykład trzeba się zmierzyć z rasistowskim zachowaniem mieszkańców wschodnich Niemiec.

A to już raczej historia na kolejny post.

Możesz również cieszyć się:

2 komentarze

Skomentuj ~Henia Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *