Sposobów na zabicie nadziei jest kilka.
Jednym z nich jest głodzenie jej latami w coraz ciaśniejszej klatce, podrzucanie co jakiś czas ilości pokarmu minimalnych do podtrzymania funkcji życiowych, zalewanie jej alkoholem, więzienie na kanapie przed telewizorem, kupowanie błyskotek, by klatka wydawała się znośniejsza. Nie wykonywanie zbędnych ruchów, zaś w momentach, gdy zaczyna skomleć o uwagę, wykonywanie ruchów pozornych. Tak traktowana nadzieja może przetrwać długo, wszak umiera ostatnia. Kona cicho, niepostrzeżenie, współwięźniowie (zaufanie, radość życia, namiętność) nie orientują się w sprawie przez kilka dni.
Jest jeszcze drugi sposób- znacznie bardziej widowiskowy. Można by z niego uczynić popisowe igrzyska śmierci.
A oto i on:
Najsampierw karmimy nikłą jeszcze nadzieję przez kilka miesięcy, bo umówmy się, co to za przyjemność ubijać zwierzynę z wystającymi żebrami.
Trzeba jej sprytnie podrzucać co bardziej łakome kąski w chwilach większego zwątpienia. W tym celu z wiadra z paszą dla beznadziejnych przypadków można umiejętnie wyciągać co tłuściejsze porcje pięknych słów, które nadzieja od zawsze chciała usłyszeć oraz jednoznacznych głasków, których nie da się z niczym innym pomylić.
W momentach, gdy coraz bardziej dojrzała nadzieja, zaczyna orientować się, że może jest tuczona na rzeź, można rzucić jej jakąś większą kość, żeby zajęta rozgryzaniem, nie miała czasu zbyt dużo rozmyślać.
Rano w dzień uboju karmimy ją wyjątkowo czule, zachłannie wręcz, tak aby idąc na śmierć zupełnie się nie zorientowała- należy powiedzieć, że zabiera się ją na spacer.
Morderstwo w pięknych okolicznościach przyrody ma w sobie jednak coś wzniosłego.
Można posłuchać treli ptaków, zachwycić się zapachem ziemi, można szukać przyjaznego do przycupnięcia pnia.
A że na nim w chwili, gdy niebo będzie się robić różowe, nadzieja będzie miała złożyć głowę, nikt jeszcze nie wie. Choć jednak ona już coś przeczuwa, od południa intuicja ściska jej gardło, pęciny stają się napięte i gotowe do ucieczki, podbródek niebezpiecznie drży. Ze strachu przestaje słuchać, co się do niej mówi, bo wie, że za chwilę słowa, które ją karmiły, zamienią się w kamienie do ubijania.
Wyrywa się więc katowi, by pędzić na oślep przez duszny las, by zbiec jeszcze na moment przed ostatecznym wyrokiem, upada na kolana na ścieżce, bo oto dopada ją pierwszy cios- swojej własnej naiwności. Coś krzyczy, dławi się łzami, brak jej tchu. Prawie traci świadomość. Zaczyna się bronić, rzuca złośliwe uwagi, nie odda się tak bez walki.
Prosi o papierosa- ten trik oddala o chwil kilka ostateczny cios. Skazańcy mają przecież prawo do ostatniego życzenia.
Drugi papieros jest już ewidentną grą na zwłokę, jednocześnie jednak odstrasza natrętne komary. Próbuje negocjować, ale wie, że na drugiej szali ktoś położył trzy sztuki nadziei, a ona taka pojedyncza -nie ma żadnych szans. Jest mądra, wie że dla oprawcy to tzw. wybór Zofii, wie że jest traktowana, jak ta silniejsza, która musi sobie poradzić, bez względu na to, czy umie pływać, czy nie.
Kiedy pada ostateczny cios, dla złagodzenia polany miodem wielkich, ale jednak tylko słów, w ostatnim błysku świadomości, chce zapamiętać swoje krótkie życie jak najlepiej. Cicho charczy, chce zostać sama.
Kilka minut przed burzą, po lesie roznosi się ostatnie zwierzęce wycie.