Lubię długie, głębokie rozmowy, które ciągną się późno w noc, kiedy drugi człowiek na kilka intymnych chwil pozwoli przez wizjer oczu zajrzeć na dno duszy. Zdjąć zbroję. Wyczyścić instagramowy filtr. Prawdziwie wybrzmieć. Stanąć nago w swojej prawdzie. Bez lęku o osądzającą etykietę. Pozwolić się dotknąć. Otulić. Wyjąć zaropiałą drzazgę z serca. Uwolnić bestię. Tę, która rozsadza głowę od środka. Powiedzieć: widzę Cię. Rozumiem. Czuję. Zadać milion trudnych pytań. Nie po to, żeby podciąć nogi. Po to, aby ten drugi mógł nabrać powietrza i zanurkować na samo dno zamulonego stawu. By się odbić ku światłu. By wyjąć kamyk z buta. Uronić łzy ulgi. Wyjść lżejszym. I z podwyższoną energią.

Nie umiem ślizgać się po powierzchni small talków. Nawet na wyimaginowanych łyżwach konwenansów. Ma być prawdziwie. Albo wcale.

Ludzie chętnie opowiadają mi siebie. A ja odczuwam za każdym razem wdzięczność, że ktoś pozwolił zaglądnąć za firankę. Uchylił drzwi. Wiem, że ten moment jest ulotny. Że jutro fala może już odpłynąć. Mam świadomość, jak niezgrabnym gestem można spłoszyć tę chwilę. Motyla, który przysiadł na ramieniu. Nieuwaga powoduje, że zapadka zwierzeń nieodwołalnie się blokuje. Zostajemy potem w takim niedokończeniu, niedopowiedzeniu, jak z niedojedzoną kanapką, której kęs utknął w gardle. Z przeterminowanym biletem do kina. Już jest po seansie. Tylko popcorn porozrzucany pod fotelami się wala.  A tam zostaje człowiek. I jego niewyartykułowana historia. Która wybudza o trzeciej trzydzieści na ranem. Byłam tam nie raz, nie dwa. Po tamtej stronie zapadki.  Zaryglowana. Z ulatniającą się odwagą, by może jeszcze raz spróbować się odezwać.  Sezamie otwórz się! Hasło. Jakie jest hasło? Jeśli zatem miejsce i czas okażą się sprzymierzeńcami, dochodzi do dialogu. To jest święto. Świętość. Tego nie wolno podeptać. Bo, czy w życiu nie chodzi o to, by móc drugiemu opowiedzieć siebie?

Tym razem spłynęła do mnie historia sprzed kilkudziesięciu lat, opowiadana na raty, na fejsbukowym messengerze .  Znam już jej zalążek. I koniec.

I ten koniec właśnie otworzył we mnie zaciętą szufladę, z której posypały się pytania. Pozostaną one jednak bez odpowiedzi.

Jest chłopak. I są matury.  I jest prywatka. I zjawia się ona. Przyprowadzona przypadkiem przez koleżankę. I jest olśnienie. Od pierwszego spojrzenia. On nie może oderwać od niej oczu. Ona chce tańczyć tylko z nim. I jest pierwszy pocałunek. Chociaż smakuje tak znajomo. I tak słodko. Jak jaśmin. I to poczucie, że oto wydarza się coś najważniejszego. Że całe dotychczasowe życie to było tylko preludium. A teraz orkiestra na podsceniu na stojąco gra najgłośniej. Forte. Fortissimo.

Nastają najpiękniejsze tygodnie. Miesiące. Wszystkie puzzle pasują do siebie. Żadne „ale” nie kala tej sielanki. Aż pewnego dnia ona odchodzi. Bez słowa wyjaśnienia. Bez podania powodu.  On pogrąża się w piekle niezrozumienia. I ciąg dalszy nie następuje.

Odnajdują się po kilkudziesięciu latach na Naszej Klasie. Spotykają się. Ona ma męża. On ma żonę. Wieloletnie związki. On chce wiedzieć, dlaczego ona wtedy odeszła. To był test. Test, czy on będzie za nią gonił. Ona chce wiedzieć, dlaczego nie gonił. Męska duma. Bardzo urażona. Czy są szczęśliwi w obecnych życiach? Załóżmy, że tak.

Nasączona za młodu kadrami Kieślowskiego niczym męczeńska gąbka octem, nie potrafię powstrzymać się od kreślenia równoległych scenariuszy. Co by było, gdyby…

Jak brak dialogu może skierować nasz los na zupełnie inną drogę…

 Czy wielkie miłosne uniesienia są z góry skazane na porażkę, a życie przychodzi nam spędzać z tymi cichszymi towarzyszami? Bo ich płomień nas nie spala? Czy męska duma może pochylić głowę i pokłonić się głębokiej miłości? Czy prawdziwa miłość wystawia na próbę? Ile razy można opowiadać siebie drugiemu?

Rozmawiajmy. Bez zacięć. Bez uprzedzeń. Bez założeń. Prosto. Z serca. Do końca naszych dni. Tylko tyle i aż tyle.

Możesz również cieszyć się:

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *