Ostatnio trochę chorowałam i miałam dużo czasu na netflixowanie i myślenie.
Przez przypadek zupełny natrafiłam na włoski mini-serial pt. „Wierność” i on to zmusił mnie do przemyśleń na temat granicy, cienkiej czerwonej linii, którą przekraczając wkraczamy w labirynt niewierności, z którego trudno znaleźć wyjście.
Czy niewiernością będzie krótka wymiana sms o porze niewskazującej na zwykłe służbowe sprawy, czy umówienie się z koleżanką żony na kawę i „zapomnienie” powiadomić ją o tym fakcie?
Czy dwuznaczna gra słów i wymiana spojrzeń z kimś, kto nie jest naszym partnerem, sprawia, że jedną stopą depczemy już po cienkiej czerwonej linii?
Czy będąc z kimś w związku powinniśmy mówić sobie wszystko, czy tak się w ogóle da? Za którymi drzwiami niedopowiedzenia i przemilczenia jest droga na skróty do labiryntu niewierności?
Każdy za przejaw braku wierności może uznać coś zupełnie innego, podobno w niektórych relacjach nawet pójście z kimś innym do łóżka nie jest problemem. Problemem i to wielkim byłoby z pewnością, jeśli się takiej zgody na tzw. otwarty związek nie wyrazi z góry.
Czy możemy się komuś trzeciemu zwierzać, nie powodując zadry w sercu bliskiej osoby? I czy ona wciąż jest nam bliska, skoro niektóre fragmenty naszej codzienności musimy przed nią zatajać?
Bo tu chyba leży (na tej cienkiej czerwonej granicy) pies pogrzebany.
Na zatajaniu, na mówieniu półprawd, na omijaniu istotnych faktów, na uznaniu, że czegoś nie powiemy drugiej osobie w związku, bo sami czujemy, że to co zrobiliśmy jest w jakiś sposób niedopuszczalne, niestosowne. Powinno być przemilczane, bo inaczej będzie awantura. Ktoś będzie zazdrosny, ale w sumie o co? To tylko rozmowa, kawa, wiadomość, spacer….
Sami podskórnie czujemy, kiedy z bycia stuprocentowo transparentnym i wiernym przechodzimy na ciemną stronę mocy. Nagle bardziej pilnujemy swojego telefonu, zmieniamy nazwę Ani z pracy, z którą za bardzo wgłębiliśmy się w temat noszenia kolorowych skarpetek na „Grzegorz 2”. Ten ktoś inny wkrada nam się do marzeń sennych, coraz więcej z nim rozmawiamy, przesyłamy sobie z pozoru neutralne informacje, jednak na pytanie: „z kim tak tam korespondujesz?” nie możemy odpowiedzieć prosto z mostu i wtedy zaczynamy mataczyć.
Czy niewiernością będzie jeszcze nie żaden czyn, żaden telefon ani nic kompletnie namacalnego, ale już samo marzenie o intymnym spotkaniu z tą trzecią osobą? Wyobrażanie sobie wszystkich detali takiego romantycznego tete a tete?
Pewnie, ile osób i związków, tyle mogłoby być spisanych scenariuszy na ten temat.
Moim zdaniem każdy czas, który poświęcamy na kontakt z kimś innym, a o którym to kontakcie nie chcemy się chwalić tej osobie, z którą jesteśmy w relacji, jest już jakąś formą braku wierności.
Jest jeszcze wierność sobie samemu.
Ale ten wątek nadaje się na zupełnie osobny wpis.