W każdym z nas tkwi mniejszy lub większy barbarzyńca

dzikus

oprawca

okrutnik

któremu codzienne prymitywne obrządki

przychodzą ot tak, jak pstryknięcie palcami.

Dziś rano rozprułam nożem miękkie podbrzusze woreczka z ryżem

jeszcze ciepły wysypał się do miski.

Po czym bez mrugnięcia okiem

oskalpowałam dwa pomidory

i pozbyłam się plamiących szczątków jednym szybkim ruchem

wprost do worka z odpadami bio.

Teraz tam gniją samotne.

Rozdarłam na dwie równe części jeszcze ciepły bochen,

tu głowa, tam nogi,

a potem kroiłam go na małe kawałki

posypując solą.

 

Wczoraj ugotowałam we wrzątku żywcem starego homara,

piszczał cichutko, jak mysz.

A z piersi kaczki pęsetą rwałam resztki piór.

Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.

 

Tymczasem żując nogę kurczaka

obserwuję jak wbijany jest widelec w żebro,

soki ciekną po brodzie…

jednym gestem ocierane są kąciki ust

i bezwstydnie o fartuch: szast- prast.

Praską

bezgłośnie miażdżę główki młodego czosnku…

Po czym nieśpiesznie ćwiartuję sycylijską pomarańczę,

blat ocieka krwią soku.

Oskórowuję smukłe korpusy marchwi-

znoszą to milcząco.

Z nich wszystkich

tylko cebula stawia opór

wyciskając ze mnie łzy.

Jeszcze tylko zgilotynuję naprędce jajko,

żółte wnętrze spływa po kieliszku.

Potem wydrążę łyżką awokado

cienko przy skórce,

tak by nic nie zostało, porzucając gałkę pestki na środku stołu

i będą mogła opłukać ręce.

 

 

Wszyscy jesteśmy zwierzętami….

 

 

Możesz również cieszyć się:

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *