Mgła podchodzi nam pod okna. Gęsta, chciałoby się ją pogłaskać i zrobić siad! ale nic z tego. Trzeba zamknąć okno, żeby nie osiadła na meblach. Wyłączasz komputer, schodzisz po schodach prosto w nią i jedziesz nie widząc dokładnie dokąd. A może most, którym jechałeś rano, nie kończy się tam gdzie myślisz. Drzewa, pojazdy, ludzie. Wszystko wyłania się nagle, bez ostrzeżenia z gęstego mleka. Idzie dobrze Ci znany z widzenia niewidomy pan chodnikiem, a Tobie przemyka przez myśl, że on może nawet nie wie, że jest mgła, że dla niego jest i tak ciemno. Za pózno widzisz, że niezdarnie stukając swoim białym długim okiem, które widzi za niego, to co przy ziemi, uderza się czołem w trzepak. Boli. Ciebie trochę też. Czy jak zamkniesz oczy to czujesz tę mgłę? Tę gęstość, którą kroisz światłami samochodu?
Razem z mlekiem mgły dopada Cię niczym nieuzasadniona nostalgia.
Poddać się jej? pozwolić, by lizała Ci duszę? czy zatopić ją w winie?
A może by tak urządzić sobie wycieczkę donikąd? Tam, gdzie nie dopadnie Cię żaden najmniejszy smuteczek?
Zapakować tylko letnie sukienki, piknikowy kosz, który jeszcze nie doczekał się inauguracji, schłodzone musujące wino, kawałki soczystego arbuza, czerwień truskawek (gdzie je zdobyć w listopadzie?: nieważne), dopiero co rozpoczętą książkę Irvinga, talię kart, naprędce upieczone czekoladowe ciasto według Nigelli, kawałki soczystego indyka, chrupiącą bagietkę, kilka kryształowych kieliszków, CD tylko z pogodną muzyką i …
I wsiąść do kabrioletu w słonecznym kolorze, zawiązując na głowie chustkę w stylu Audrey Hepburn, a na nos wkładając wielkie przeciwsłoneczne okulary, bez ostrzeżenia zjawić się u swoich najlepszych przyjaciół, licząc, że będą bardzo spontaniczni i dadzą się porwać.
I tak mknąć osiągając bardzo nieprzepisowe prędkości, zatrzymywać się w przydrożnych motelach, ciesząc się z ich tymczasowości, rżnąć do nocy w karty, upajać się winem i wolnością, nic nie musieć, niczego nie pragnąć, budzić się rano, tylko po to, by zjeść śniadanie na trawie oraz wypstrykiwać bez opamiętania fotki, tudzież nakręcić kolejny szalony teledysk kamerą bez statywu.
I tak z rozwianym włosem, rumieńcem na twarzy, dotrzeć aż do wiosny.
(* cytat z króla Juliana)