Nie, nie będzie to wątek o cudownym, mającym uzdrowić polskie rodziny programie 500+. Chociaż, gdyby się przyczepić, to pytanie brzmi: plus ile?
Będąc ostatnio służbowo w Berlinie kupiłam jedno z czasopism, które kiedyś czytywałam bardziej regularnie. Tym razem nie przyjrzałam się dokładnie i bezwiednie sięgnęłam po wersję dla kobiet 40+. Zauważyłam dopiero przeglądając je w aucie i nie poprawiło mi to humoru, szczególnie, gdy koleżanka siedząca obok niedawno skończyła lat trzydzieści.
Czasami, a nawet często zapominam, że czas biegnie nieubłaganie. I wtedy jest fajniej oczywiście. Ale często, chyba coraz częściej dopada mnie refleksja, że mam już z górki.
Najczęściej dopada mnie ona w drogerii, kiedy to właśnie wstąpiłam na chwilę, by poprawić sobie humor. I wcale nie poprawiam. Z regałów atakują mnie kosmetyczne produkty precyzyjnie skomponowane do wybranej części ciała. Kurze łapki, bruzdy, zmarszczki: proszę bardzo: na te problemy znajdzie pani sto pięć nowinek kosmetycznych, stworzonych we współpracy z nigdy-nie-starzejącą się gwiazdą Putomi Rambell, w najnowszym laboratorium marki Duperal, pod ścisłą kontrolą specjalistów z dziedziny mikro-czegoś-tam. Misja godna stworzenia broni nuklearnej. I prawie z nią porównywalna. Przecież nikt nie chce być stary. Wręcz przeciwnie, dzisiaj wypada być młodszym i sprawniejszym, niż na zdjęciu z balu maturalnego sprzed dwudziestu lat. A kto dorobił się bruzd wargowo nosowych, popękanych naczynek i niechlujnej oponki w miejscu talii, na pewno będzie obgadany podczas spotkania matura rocznik 94’, zaraz po udaniu się do toalety, by przypudrować nos. Albo oznaczony na fejsie. Co jest o wiele gorszym wymiarem kary.
Kolejny regał w perfumerii Pesora bierze na celownik nasze uda, pośladki, talie. Maści i specyfiki typu SOS- wetrę-to- w siebie-wieczorem-a –rano- będę-mieć- 3 cm-mniej- w biodrach, a brzydka skórka pomarańczowa, o której kilkanaście lat temu nikt nie słyszał, a już na pewno żaden mężczyzna, zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Taa! Kto uwierzy ten trąba! Gwarantowane wyszczuplenie dotknie na pewno portfela. Ale czego się nie robi, by prześcignąć się ze sobą samym w czasie. Te wszystkie balsamy, mleczka, musy posegregowane według 30+, 35+, 40+, 45+, 50+……. Nawet jak uda nam się zapomnieć, ile mamy lat, bo właśnie ktoś nam sypnął niezły komplement, albo obejrzał się za nami gdzieś na oko trzydziestolatek, to w obliczu wyzwania, jakim jest wybranie odpowiedniej pielęgnacji na dzień i na noc, z filtrem, czy bez, z kwasem takim czy srakim, na pewno przypomni nam się w mig, ile to wiosen według metryki posiadamy.
A może tak jak babcia pewnego kabareciarza nie przejmować się tym i kupować w wieku lat siedemdziesięciu chłodzące roll ony pod oczy 35+. W końcu nie jest tam nigdzie na tych kuszących opakowaniach napisane plus ile mamy dodać….
Najważniejsze to się nie przejmować!
Dzisiaj należy w wieku 50+ być sprawnym seniorem, korzystającym z ulgowych wejść na basen, w odmładzającej maseczce na twarzy, nabijać kolejne kilometry w aplikacji endomondo, jednocześnie słuchając kursu języka włoskiego dla początkujących. Przeżywać drugą, albo trzecią miłość swojego życia, kłując w oczy zamieszczanymi na fejsie selfie z najdzikszego zakątka świata. Być spełnionym zawodowo i mieć dużą i kochającą rodzinę, mieć niecodzienną pasję i opaleniznę godną dwóch tygodni na Bahamach. Uśmiechać się mlecznobiałym szkliwem XXL. Nie mieć siwych włosów. Biegać maratony.
Fajnie? Jasne, że fajnie! I jeszcze czadowo, cool i spoko.
Tylko, gdzie w tym wszystkim jest miejsce na nas samych?
Przecież czasami coś nas boli, coś nam strzyka, pręga z odbitej na lewym policzku poduszki po śnie nie schodzi już po porannym prysznicu, tylko godzinę później…
I co wtedy? Jak żyć panie ministrze, jak żyć?