( na początek zapraszam do zajrzenia do dwóch pierwszych części opowiadania- znajdziesz je tutaj:)
Nie ma mowy – mruknął pod nosem. Niech poprosi kogoś innego. Swoje dwie córki z pierwszego małżeństwa na przykład. Piotr nawet nie wiedział, czy jego przyrodnie siostry bywały tutaj w szpitalu. Nigdy się na nie nie natknął. Rodzeństwo nie miało ze sobą zbyt dobrych kontaktów. No dobra – nazwijmy to po imieniu – nie miało żadnego kontaktu. Kobiety były od Piotra dużo, dużo starsze. Wyprowadziły się z domu, zanim on się pojawił na świecie i miały żal do matki o to późne, niezaplanowane macierzyństwo. Dodatkowo nie cierpiały Krzysztofa – drugiego męża Heleny i nigdy, aż do jego nagłej śmierci, nie zaakceptowały tego związku. Podłe siostry, jak w złej bajce.
Krystyna i Henia – to będzie jego odpowiedź. On nie ma prawa uśpić nawet psa. Wszystko jest w rękach Stwórcy i ma się dokonać, tak jak zaplanowano.
Dopił kawę i zerwał się z barowego krzesła, tak jakby pozostanie na nim dłużej mogło odwrócić jego postanowienie. Pognał schodami do góry, licząc na to, że matka już się ocknie i że będzie mógł od razu zakomunikować jej, co postanowił.
Helena rzeczywiście nie spała. W sali krzątały się za to dwie pielęgniarki. Jedna zmieniała zabrudzoną w wyniku torsji pościel, druga podwieszała na stojaku do kroplówki kolejny worek z przezroczystym płynem, który miał wystarczyć za kolację. Po fali wymiotów pacjentki personel szpitalny nie podawał już zaplanowanego posiłku. Piotr nie był gotowy na taki widok. Matka była jeszcze bardziej wycieńczona i praktycznie zapadała się w materac. I on miał jej właśnie bezdusznie oświadczyć, że nie spełni jej ostatniej prośby.
Helena zawstydzona swoim stanem uśmiechnęła się na powrót syna. Myślała, że dzisiaj go już nie zobaczy, że pognał do swoich spraw i licznych podopiecznych. Oboje czekali w milczeniu, aż pracownice medyczne uwiną się ze swoją pracą i Piotr będzie mógł podejść do łóżka.
Nareszcie zostali sami.
– Często to się teraz zdarza? – zapytał Piotr kierując wzrokiem po czystej już wprawdzie pościeli, ale oboje wiedzieli, że nawiązuje do jej stanu zabrudzenia sprzed kilku chwil.
– Praktycznie codziennie – jeszcze bardziej osłabionym głosem wykrztusiła Helena. – Dlatego rozumiesz ,czas gra tutaj dość znaczną rolę.
– Rozumiem. I nie rozumiem. – Piotr był zdezorientowany.. Nie miał serca, by powiedzieć jej, co uchwalił przed jednoosobową komisją – sobą – siedząc w szpitalnym barze.
– A w jaki sposób miałoby to się według Twojego scenariusza odbyć? – w sumie nieważne, czy on, czy kto inny będzie wykonawcą tej ostatniej woli matki, sposób będzie pewnie ten sam. Zatem tak – chciał go poznać.
– Oj synu – Helena odparła z wyraźnym zniecierpliwieniem w głosie- w internecie da się teraz wszystko załatwić, prawda?
– Widzę, że już się zdążyłaś zorientować, co i jak? – Piotr był coraz bardziej sfrustrowany, bo zawężały się możliwości odmowy.
– Zamówię przesyłkę z mojego konta i na adres paczkomatu, tak żeby nic nie zaprowadziło śledczych do ciebie. Jedynym twoim zadaniem będzie odebranie przesyłki i przyniesienie jej do szpitala. Potem podłączysz ten środek do kroplówki. I wyjdziesz.
– Naprawdę słyszysz, co mówisz?! – Piotr podniósł głos, co zdarzało mu się bardzo rzadko. I jeszcze oświadczasz to tak totalnie bez emocji, tak jakbym miał skoczyć do sklepiku po colę… – Wstał i ponownie podszedł do okna. – Mam podłączyć cię do śmiercionośnej trucizny i wyjść?
– Tak. I to jeszcze niezauważony przez personel medyczny. – Helena nie dała się ponieść agresywnemu tonowi wypowiedzi syna. Trzeba to zaplanować w takich godzinach, kiedy nikt do mnie nie zagląda, jest po obchodzie lekarzy, a pielęgniarki siedzą w swoim kantorku, opychając się bombonierkami, które w ilościach hurtowych są im donoszone przez rodziny i bliskich pacjentów. I dobrze by było, żebyś miał jakieś alibi.
– Alibi? Niby jakie?? A co, jak jednak ktoś mnie tutaj zauważy? W sutannie jednak rzucam się bardziej w oczy, niż inni śmiertelnicy odwiedzający swoich ulokowanych tutaj bliskich.
– No po pierwsze to nie możesz przyjść w swoim kościelnym mundurku. – Helena wydawała się lekko zniecierpliwiona, tak jakby po raz enty tłumaczyła proste na pozór zadanie z matematyki przeznaczone dla ośmiolatków, komuś kto ma co najmniej dziesięć lat i powinien je pojąć w mig. – Musisz być ubrany jak przeciętny Kowalski, nic wyróżniającego cię z tłumu. Najlepiej szara bluza z kapturem, który mógłbyś mieć nasunięty na głowę, dżinsy, proste sportowe buty.
– Długo nad tym wszystkim myślałaś, co? – rozdrażnienie w jego głosie mieszało się z pewnego rodzaju podziwem.
– Odkąd znam diagnozę. – Helena nie dała się sprowokować.
– No to co z tym moim alibi? Gdzie niby w tym czasie miałbym być?- Emocje w tonie głosu Piotra wydawały się uspokajać.
– U któregoś ze swoich terminalnie chorych podopiecznych. Najlepiej takiego, który ma pokój na parterze, skąd mógłbyś niepostrzeżenie się wymknąć, na przykład przez okno i wrócić również tą samą drogą. I jeszcze musiałoby to być blisko szpitala.
– A jakieś akcesoria Jamesa Bonda mogę posiadać? – Drwina mieszała się ze stanem przedgłupawkowym. – Wiesz mamo, jakąś linę wyskakującą z zegarka, superszybki pojazd, którym dotrę do szpitala w kilka sekund? Zestaw peruk chociażby? – Szyderczy śmiech Piotra był już nie do opanowania.
Helena ku zdziwieniu syna również zaczęła się głośno śmiać. Poczucie humoru odziedziczył przecież po niej.
– O tym nie pomyślałam, ale z tą peruką to nie taki głupi pomysł. I może okulary jeszcze jakieś mógłbyś mieć.
– No dobra, powiedzmy, że wszystko do tego momentu wydaje się dopracowane. A co, jeśli ktoś tutaj wejdzie podczas, gdy ja będę majstrować przy kroplówce?
– Oj Piotruś. Zawsze może pójść coś nie tak. Gdybym miała się obawiać wszystkich czarnych scenariuszy w mojej głowie, nie zrobiłabym większości szalonych rzeczy w życiu. Rzeczy, które jednak pchały mnie gdzieś dalej, do sytuacji i ludzi, których miałam w danym czasie spotkać. Takich chwil nie da się zaplanować.
– No ale ja właśnie mam nikogo nie spotkać! – Teraz to Piotr był sfrustrowany. – I nie planujemy spontanicznego wypadu na kawę i tiramisu do Bolonii, tylko twoją śmierć mamo! W co Ty chcesz mnie wpakować?
– Och synu. – Westchnęła głośno Helena. – Wyczerpała mnie ta dyskusja. Muszę się teraz zdrzemnąć. Przemyśl to sobie na spokojnie i przyjdź proszę jutro. Wtedy doprecyzujemy ten plan.
Pocałował ją w czoło i posłusznie wyszedł ze szpitalnej izby, wściekły na siebie, że nie odważył się jej odmówić. No i dał jej nadzieję, przynajmniej do jutra, że jednak podejmie się spełnienia ostatniej matczynej woli.
– Idiota! – mruknął pod nosem.
Ze zdenerwowania skręcił nie w tę klatkę schodową i znalazł się w okolicach szpitalnego prosektorium. I tutaj miałby za jakiś czas przyjść i oglądać zwłoki swojej rodzicielki? W zawodowym życiu napatrzył się na sporo nieboszczyków, czasami w różnym stanie pośmiertnego rozkładu ciała i nie robiło to na nim większego wrażenia. Jednak sama myśl, że tym razem miałby oglądać nagie ciało własnej matki i jeszcze odgrywać rolę kogoś, kto nie ma z faktem jej śmierci nic wspólnego, przyprawiła go o gęsią skórkę. Do cholery! był księdzem, a nie pierwszoplanowym aktorem nominowanym do Oscara za rolę życia.
Wydostał się w końcu ze szpitalnych czeluści, jakimś tylnym tajemnym wyjściem dla personelu i wyjął z kieszeni pomiętą paczkę papierosów, którą zarekwirował uczniowi w szkole. Sam rzucał palenie od kilku lat. Po okresach wstrzemięźliwości zawsze przychodził moment taki jak ten – kiedy musiał, po prostu musiał, zapalić. Zaciągając się dymem, czuł, że puls mu zwalnia i odzyskuje w miarę trzeźwe myślenie. W oddali słychać było zbliżający się sygnał karetki. Oto wieziono kolejnego nieszczęśnika. Piotr przypomniał sobie, że ma dzisiaj jeszcze służbę w hospicjum, do której zupełnie się dziś nie nadawał. Potrzebował spokoju i chłodnej głowy.