warstwa po warstwie
wysupłasz mnie
z zaciętej oziębłości
wyzujesz
z fałd logiki
odeprzesz
bez mrugnięcia okiem
zimny topór wzroku
roztopisz wątpliwości
w kubku czekolady
podając z zaproszeniem
bez daty ważności
rozkroisz milczenie
tuż u nasady
jednym ostrym słowem
pociągniesz za język
dzianinę przeszłości
prując ją wolno
miesiąc po miesiącu
w łagodnym akcie przebaczenia
z nutą cynamonu
rozpleciesz warkocz nieścisłości
niezgodą na obronne gierki
obnażysz wszystkie skazy
zbudujesz karmnik
dla gestów czułości
zadbasz o opał na dwie dekady
otulisz szlafrokiem
z nitką lojalności
i
wszystko zacznie się jesienią