Przy okazji porządków w piwnicy rodziców trafił mi się karton listów i kartek pocztowych adresowanych do mnie i pisanych w czasach „bezkomórkowych”.  Zabrałam ten karton z zamiarem spalenia zawartości w kominku, jednak, jak na razie nie doczekał się spopielenia.

Ile wspomnień się na mnie z tych odręcznie pisanych z różnych stron Polski, a nawet świata kartek papieru wylało. Ile szczegółów ówczesnych historii i mini dramatów, ile czułości i troski o moje samopoczucie, zdrowie, aktualną sytuację edukacyjną, rodzinną itp.  Emocje moich znajomych, ówczesnych przyjaciół, bliższych lub dalszych krewnych, raporty o tym co robią i gdzie aktualnie przebywają, o czym rozmyślają, co ich motywuje do dalszych działań zaklęte w piśmie o różnym charakterze, odmiennej formie oraz długości wypowiedzi. Od kreślonych naprędce paru zdań pozdrowień na pocztówce z miejsca x, gdzie post scriptum mówiło najwięcej o tym, co niby działo się w tle, a jednak było na tyle istotne, by o tym wspomnieć, po rozmiary wielkoformatowe porównywalne prawie objętością wypowiedzi do matury pisemnej z języka polskiego. Są w tych tekstach epizody czysto komediowe, są też smutne, a nawet dramatyczne- kiedy na przykład z powodu rozwodu i decyzji rodziców, jedna czy druga koleżanka musiała opuszczać, klasę, szkołę, a nawet kraj i jechać w nieznane, bez znajomości języka środowiska i państwa, do którego była nagle wrzucana. Zapiski pierwszych platonicznych, a później również mniej platonicznych uniesień serca, reportaże z życia internatu niemieckiego gimnazjum, próby zrozumienia emocji swoich i zachowania ludzi spotykanych na drodze życia. Słowa wsparcia w trudnych i ważnych momentach dojrzewania. Czasem z załącznikami w formie lekko wyblakłej już fotografii, niekiedy polaroidowej. Kawałek mojego życia zaklęty w ozdobny karton. 

I skoro tyle tych listów otrzymałam, to oznacza, że co najmniej podobną ilość musiałam wyprodukować. Zaszyć się z papeterią i piórem wiecznym lub dobrze piszącym i nierozmazującym długopisem w swoim pokoju, przy muzyce z magnetofonu, poświęcić sporą ilość czasu na odręczne przelanie swoich myśli i emocji na papier, pofatygować się na pocztę, a później- co zaręczam było w tym wszystkim najbardziej fascynujące- czekać na odpowiedź. I cieszyć się, jak dziecko z cukierka, kiedy na dnie skrzynki pocztowej bieliła się koperta.

Czy ktoś potrafi to zrozumieć w dobie krótkich wiadomości tekstowych, buziek emotek, memów, czy wiadomości głosowych? W erze lajków, ghostingu i słownika podpowiadającego pisownię, statusu na WhatsApp i relacji na insta?

Ludzie listów dzisiaj już nie piszą…. A szkoda, bo wydaje mi się to zajęciem wręcz terapeutycznym.

Ubranie w słowa i przelanie na papier kawałka swojego zewnętrznego lub wewnętrznego świata sprawia, że chcąc nie chcąc musimy go trochę ustrukturyzować, zastanowić się, jaki ma to na nas wpływ, nazwać po imieniu i wybrać celnie z całej gamy emocji te najbardziej adekwatne. Pamiętam, że czasami smutek lub złość, z którą siadałam do pisania listu, ulatniał się gdzieś, kiedy stawiałam ostatnią kropkę w korespondencji.

Zachęcam Was zatem, uparcie i skrycie, otwarcie i bardziej lub mniej namolnie- pióra i kartki w dłoń!

Możesz napisać list i go wysłać lub niekoniecznie, bo nie o finalne dostarczenie do adresata w tym procesie chodzi. List do przyjaciela, do rodzica, do samego siebie wreszcie i przyjrzeć się swojemu wnętrzu podczas tej aktywności. Możesz pisać o wszystkim co Ciebie cieszy i co Ci doskwiera, spróbować nazwać emocje, które Tobą targają, wypowiedzieć się na tematy oznaczone etykietą- nie mam komu powiedzieć, wstydzę się, i tak nikt nie zrozumie. Zrobić wiosenne porządki w umyśle i sercu.

Pisanie ma moc atomową!

Howgh!

Możesz również cieszyć się:

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *