Mój większy ode mnie syn zarzucając swe dłuuugie nogi na stolik, który zdecydowanie nie temu służy, wygłosił ostatnio interesującą opinię na temat kotów, maksymalnie napinając cięciwę mojej ciekawości:
– Bo patrz mama, psy to są jak takie małe dzieci, a koty jak takie nastolatki….
– To znaczy?- zapytałam nie do końca rozumiejąc, czy właśnie biorę mimowolny udział w jakimś ukrytym teście na inteligencję i okazuje się, że go nie zdałam, czy jak….- Nie bardzo rozumiem…
– No bo- ożywił się Barti- psy są takie radosne, cieszą się ze wszystkiego, przybiegają do Ciebie ze wszystkim, machają ogonem na powitanie- tak jak małe dzieci. A koty to im się nic nie chce, cały dzień leżą, przyjdą i zrobią coś, jak im się zechce, może Cię przywitają, może nie, biegną do kuchni, jak słyszą szuranie miski, a tak to są generalnie zfochowane…. Tak jak takie dorastające nastolatki.
– Hmm, coś w tym jest- przytaknęłam mojej mądrej latorośli- oszczędzanie własnej energii macie na poziomie kociego życia.
O cudownym życiu z nastolatkiem mogę powiedzieć dużo, nawet bardzo dużo, w końcu mam w domu słownie dwie sztuki takich okazów.
Starszy kocur budzi się do życia w społeczeństwie generalnie prawie tylko, jak się wtyczkę wyciągnie. Nie jemu oczywiście tylko od komputera, chociaż to właściwie praktycznie to samo. Wtedy leży. Na kanapie, na fotelu, na łóżku. Każda opcja dozwolona. Jak kot. Na każdą propozycję zrobienia czegokolwiek, mówi, że mu się nie chce. A kiedy mu się zachce, to też nie wiadomo. Albo jeszcze: zaraz. Słowo, które doprowadza mnie do pasji.
– Nakryj do stołu!
– zaraz
-Wyrzuć śmieci
– zaraz
– Lekcje zrobione?
– Zaraz…
– Idziemy na basen?
– nie chce mi się… albo dobra, jak skończę tą grę.
– czyli za ile gdzieś?
– za jakieś pół godziny.
Ok, szykuję się zatem na basen, uradowana, że wyciągnę moje dziecię ze szponów komputerowego potwora. Zakładam strój kąpielowy, żeby potem na basenie było szybciej, zmywam oko, pakuję klapki i ręczniki i czekam.
– to co idziemy?
– Jeszcze 5 minut- słyszę w odpowiedzi. No to zaczynam ubierać buty.
Czekam.
Po jakiś 10 minutach kocur wyłania się ze swej nory i stwierdza, że jednak mu się nie chce iść.
Zabiję go- myślę. Syn zawiesza na mnie swoje długie ręce i stwierdza, że mnie kocha. No dobra zabiję go potem może. Jestem jednak wściekła i obmyślam plan zemsty….
– …..i tak zdąży na całego expa, przecież się miniony nie rozwalą, fitnij go, on jest dednięty, a ty zczekowałeś krzaki, a tam stało czterech- dobiega tymczasem z pokoju syna. Niejeden lingwista podrapałby się z zafrasowaniem w głowę, chcąc przetłumaczyć to na język dorosłych sztywniaków.
– kolacja!- wołam
– zaraz mamo….
– no to robisz sobie sam…
– zetwu- słyszę jak rzuca do kolegów współgraczy.
– Zetwu?- pytam, gdy zjawia się przy stole- to znaczy?
– oj mamo- to znaczy- zaraz wracam, taki skrót…
– ach tak- ja niedouczona, niewyszkolona, ignorant współczesnej polszczyzny- profesor Miodek pogroziłby mi z ekranu palcem wygłaszając pięciominutowy monolog na temat języka dzisiejszej młodzieży.
Jakiś czas potem wykonuję następujący eksperyment:
– Mamo, wyprasujesz mi bluzkę?- pyta Majli.
– Zaraz- odpowiadam znad lektury.
Pół godziny później:- mamo, to jak wyprasujesz mi na jutro?
– zaraz – mruczę pod nosem….
– oj mamo!- Majli z niedowierzaniem staje na progu- przecież nic takiego nie robisz!
A no tak. Jeśli matka akurat nie wisi metr nad ziemią w szpagacie, by lewą ręką mieszać zupę, prawą nogą ładować zmywarkę, jednocześnie rozmawiając przez telefon, tylko siedzi sobie błogo pod kocem i czyta i to nie przepis na trzydaniowy obiad, to oznacza, że robi NIC!
– Mamo- popytasz mnie z niemieckiego?- zjawia się syn.
– ZARAZ!- odpowiadam bez mrugnięcia okiem.
– Oj mamo!- czyżbym słyszała zdziwienie w głosie syna- Nie drocz się tak….
– Ależ drogie nastoletnie dzieci, o co Wam chodzi?, zrobię to o co prosicie, ale w jakiejś bliżej nieokreślonej czasoprzestrzeni z etykietką waszego ulubionego słowa: ZARAZ. Tymczasem znikam w sypialni, by założyć sportowy ciuch i wychodzę z domu.
– Mamo- gdzie idziesz?- dopytuje młodzież.
– ZETWU!- rzucam przez lewe ramię.
Gdy wracam, na stole czeka kolacja, bluzka jest wyprasowana i kilka słówek więcej z niemieckiego powtórzone.
Drodzy Rodzice tych, co to do kotów podobni bardziej: wytrzymajcie jeszcze parę lat, a tymczasem niech moc będzie z Wami.
Ja mam taki ukryty plan: gdy moje dzieci wyprowadzą się już z domu, zjawię się u nich kiedyś pod ich nieobecność: nie ściągając brudnych butów w progu, nakruszę i nakapię na stole, pobrudzę talerze i nie wstawię ich do zmywarki tylko do zlewu, nie spłuczę wody w toalecie, zrzucę ręczniki z wieszaka, napełnię kosz na brudną bieliznę dwoma workami brudnych rzeczy (które wcześniej zbierałam w szafie), tak żeby się nie zamykał, włączę światło w każdym pomieszczeniu, wypiję ostatnią szklankę mleka, tak żeby nie było na rano do kawy, nie pozamykam szafek, po czym zostawię samoprzylepną kartkę w kształcie serca na stole, że bardzo ich kocham…..