Walentynki.
Dzień, w którym odbębnia się kwiatka i ewentualnie czekoladkę dla NIEJ i odhacza się to na liście „rzeczy do zrobienia”, potem zostają jeszcze tylko jej urodziny, o których zdarza się zapominać. Kupienie jej kwiatów dwa razy w roku w końcu powinno wystarczyć, a jak jeszcze chce dostawać kwiaty z okazji rocznicy ślubu, to niech sobie kogoś poszuka, kto będzie ją takowymi obsypywał, nie?!
Dzień, w którym wypada coś (kartkę, perfumy, kwiatka, życzenia) dostać od płci przeciwnej. Jak się nie dostanie, ląduje się na samym dole top listy godnych czegokolwiek. Jakoś trzynastego ani tym bardziej piętnastego lutego nie mamy takich myśli, ani większego z tego powodu problemu.
W Dzień Świętego Walentego nie wypada być samotnym, nie wypada być niekochanym lub chociażby już abstrahując od wielkiej miłości do grobowej deski, głupio nie mieć wielbiciela, choćby i cichego, który nam anonimowego sms wyśle.
A nie można by było zrobić na opak?
Przez cały rok obsypywać się, ukochane osoby, lub dobra zaszalejmy: nawet nieznajomych lub dopiero co poznanych, wyrazami naszych uczuć mniej lub bardziej labilnych. Zaskakiwać znienacka różami na parapecie, drobiazgiem wrzuconym do torby, małymi torcikami w kształcie serca. Mieć codziennie, tak jak w kreskówkach, latające serduszka zamiast źrenic w oczach. Czytać sobie życzenia z ust, zakładać płomienną czerwoną bieliznę tak bez okazji, wieczorem zapalać zapachowe świece przy wannie pełnej aromatycznej piany.
Mocno przelukrowane? Aż do mdłości?
A potem raz w roku 14 lutego udawać, że się nie znamy, przechodzić obojętnie na drugą stronę ulicy, gapić się bezmyślnie w telewizor, podczas, gdy druga osoba jest obok, nie słuchać, co i dlaczego do nas mówi, nie reagować na jej dotyk, cmokać tatusiowego całuska w czoło zamiast pełnego namiętności. I generalnie być tak skupionym na sobie, że już nikt inny do szczęścia nie jest potrzebny.
To co: którą wersję wybieracie?
I Panowie: nie dajcie się nabrać na tekst, że my kobiety nie lubimy Walentynek….